Byliśmy
jednością. Przyjaciółmi, którzy nie mieli się nigdy rozstać, na zawsze razem.
Mieliśmy
czuć, podążać za tym samym. Żyć dzięki temu samemu tchnieniu wiatru. Wspominać
i cieszyć się z każdego dnia jakie razem spędziliśmy. Wspierać się, pomagać
sobie nawzajem, być jak jedna wielka rodzina.
Przysięgaliśmy
sobie. Ta sama krew składała z siebie ofiarę na wieki po raz drugi. Lecz znowu nietrwale…
Teraz już nie
tworzymy wspólnie Drogi mlecznej na Niebie. Jesteśmy jak samotne Planety,
oddaleni od siebie o lata świetlne. Choć poruszamy się wokół tego samego
Słońca, a raczej Czarnej dziury, która pochłania nas z każdą sekundą coraz
bardziej nie przebierając w środkach i konsekwencjach, nawet nie umiemy
zamienić ze sobą żadnego słowa. Jesteśmy coraz bardziej samotni, a nasze światło
gaśnie i znika w Wszechświecie na zawsze. Umiera.
Popełniłem
błąd. Zbliżyłem się za blisko Nicości.
Wessała mnie
jak odkurzacz kurz. Połknęła. Sprawiła, że stałem się jej marionetką. Czarnym
pionkiem kata na jej szachownicy śmierci.
Jak bardzo chciałbym cofnąć czas.
~*~
Informuję od razu. Rozdziały będą się pojawiać bardzo rzadko,
chcę się skupić na SK bo ją zaniedbałam. A po drugie mam nauki w cholerę, a już
na początku tego semestru bezmyślnie udało mi się zawalić każdy przedmiot. Jak
tak dalej pójdzie to nie dam rady dostać się do Krakowa. Mniejsza z tym.
Ta historia będzie o naszym wspaniałym Teodorze. Lubię tą
postać, jest jak dla mnie trochę tajemnicza. Nie będę się trzymać kanonu
Rowling w stu procentach, góra trzydziestu.
Do kolejnego rozdziału.